czwartek, 15 października 2015

Party in the USA


       Cześć! Dzisiaj kolejny dzień wolny od szkoły.. Jakie to życie byłoby bez niej piękne ;-). Słuchajcie dzisiaj przychodzę do Was z moimi wspomnieniami sprzed czterech lat, chodzi mi tutaj o mój pobyt w Stanach Zjednoczonych. Jak ten czas szybko leci! Pamiętam jakby działo się to kilka miesięcy temu.

     Generalnie decyzja o wyjeździe zapadła bardzo spontanicznie, już jako mały chłopak rozmawiałem z rodziną, która tam mieszka, odnośnie przyjazdu, ale nigdy nie myślałem, że może to mieć naprawdę miejsce. Z jednej strony wiedziałem, że nic z tego nie wyjdzie, ale z drugiej cieszyłem się tym, że mam taką możliwość, moje życie w przekonaniu, że może kiedyś tam pojadę było dużo bardziej ciekawe. Wieczorne rozmyślania o tym jak tam jest, co można tam zwiedzić, brak czasu na nudę!

         W 2011 roku, gdy byłem już troszkę bardziej dojrzały zaczęliśmy rozmawiać już poważniej. Zaczęło się od robienia zdjęć, paszportu.. Rzeczą, która mogła zepsuć moje plany była wiza. Pojechałem razem z moją mamą do ambasady, siedząc i czekając na swoją kolej próbowaliśmy z mamą zweryfikować ambasadorów.. Tak się złożyło, że nadeszła moja kolej i wiecie na kogo trafiłem..? Na konsula, który każdą osobę przede mną odrzucał. Byłem pewny, że mój sen się nie spełni, w sumie podszedłem tam w założeniu, że i tak nic nie dostane. Po krótkiej rozmowie zaczął czegoś szukać, co mnie troszkę zdziwiło. Wyjął stempelek, podstemplował kartkę i powiedział słowa, których nigdy nie zapomnę "Wiza przyjdzie do Pana kurierem i będzie ważna do 2021 roku". Na mojej twarzy pojawił się bezwzględny uśmiech, byłem wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie, wziąłem od niego potwierdzenie i uciekłem do mamy. Pierwsze chwilę były dla mnie szokujące, nie dość, że mam to o czym marzyłem, to jeszcze ważność dokumentu to aż 10 lat!

        Nadszedł dzień wylotu.. Musze Wam powiedzieć, mimo wielkiej ekscytacji, rano miałem wahania, ale nie z powodu, że wyjeżdżam tak daleko, tylko bałem się tego, że będę musiał spędzić dziesięć godzin w metalowej maszynie na którą tak naprawdę nie mam wpływu. "Raz się żyję" powiedziałem i wyszedłem za próg mojego domu, już wtedy wiedziałem, że nie ma odwrotu.. Podczas jazdy na lotnisko w mojej głowie kłębiły się tysiące różnych myśli.. Oczywiście na lotnisku - pożegnanie z rodziną, dużo łez, strach przed nieznanym.. Po odprawie zostałem sam, czternastoletni chłopak na wielkim lotnisku, lecący do Stanów musi liczyć już teraz tylko na siebie.. Szczerze powiedziawszy nie wiem do tej pory jak dałem sobie z tym radę, to był impuls. Pamiętam jak z nerwów, przed wojskowymi upadł mi mój telefon, jeszcze wtedy "szpanerska" Avilla. W tamtej chwili pomyślałem sobie chłopaku opanuj się to jest tylko lotnisko, zaraz znajdziesz swoje miejsce i grzecznie będziesz czekał na samolot. I było dokładnie tak jak powiedziałem. Dotarłem do właściwego terminalu, do właściwego wejścia na samolot, i czekałem tam dwie godziny. W pewnej chwili na małym telewizorku pojawił się napis LOT WAW (Lotnisko Chopina) > ORD (Chicago O'Hare) - GATE OPEN. Zobaczyłem jak wszyscy ludzie zmierzają do wejścia, więc i ja się podniosłem. Przed wejściem na pokład powiedziałem no to lecisz chłopaku, już nie ma odwrotu. Po wejściu na samolot wszystkie myśli odleciały, w głowie została czarna dziura, nie myślałem o niczym. Przez całe dziesięć godzin lotu nie spałem, bo bałem się, że jak usnę to samolot może spaść, żyłem w świadomości, że pozytywne emocję podtrzymują ten samolot i dbają o to, żeby nie spadł. Wiem to trochę dziecinne, ale tak właśnie było.

          Zmęczony jak nigdy poczułem szarpnięcie, po spojrzeniu w oknienko zobaczyłem zółte pasy na wielkim betonowym lotnisku już w O'Hare. Na mojej twarzy pojawił się ten sam uśmiech, który zaistniał w ambasadzie. Wiedziałem, że jestem we właściwym miejscu, nie mogłem doczekać się już spotkania z rodziną. Słuchajcie nasze lotnisko jest duże, ale lotnisko w Chicago jest ogromne.. Tutaj opowiem Wam kolejną bardzo śmieszną sytuację, która przytrafiła mi się już na miejscu. Wychodząc z samolotu poznałem starsze Panie - Polkę i Ukrainkę. Wiedziałem, że muszę trzymać się ludzi, bo inaczej sam się zgubie. Wyjście z samego terminala zajęło nam około czterech godzin.. Przy wyjściu z lotniska ostatnią rzeczą, którą musieliśmy zrobić to rozmowa z amerykańskimi wojskowymi. To jest taka ostatnia rzecz, która decyduję czy wchodzisz na ich terytorium, czy też nie. I tutaj zdarzyła się bardzo śmieszna sytuacja. Ja starałem się trzymać tej Polki z którą przyleciałem, a Ukrainka latała za nami. W pewnym momencie Ukraince, chyba ze stresu, otworzyła się walizka, wszystko jej wyleciało, zaczynając od drobiazgów po wszystkie ubrania. Wiem, że nie powinienem się śmiać, bo mogło się to przytrafić na przykład mnie, ale sytuacja była komiczna, gdybyście to widzieli też mielibyście problem z powstrzymaniem śmiechu. Jedyne co biedaczka krzyczała to poczekajcie na mnie oczywiście ze swoim specyficznym akcentem. Po prawie pięciu godzinach mordęgi zobaczyłem rodzinę, poczułem się już spokojnie, wróciliśmy do domu i od razu poszedłem spać..

       Jeżeli macie okazję wylecieć gdziekolwiek, do kogokolwiek nie zastanawiajcie się! Podróże to coś co kształtuję naszą osobowość, coś co pozwala nam poznawać nowe zwyczaje, nowych ludzi. To jest tylko mała cząstka tego co tam przeżyłem, jeżeli będziecie zainteresowani czymś odnośnie Stanów Zjednoczonych to na pewno jeszcze kiedyś coś z tego pięknego kraju się tutaj pojawi. Teraz wstawię Wam kilka zdjęć z mojej wycieczki. Tak jak już wiecie, było to cztery lata temu, więc nie patrzcie na to jak wyglądałem :P 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz